Gdy razem z Randym, AJ i AJ'em wsiedliśmy do zamkniętej paki
samochodu dostawczego, Kevin ruszył z kopyta wyraźnie nie szczędząc
nogi na pedale gazu.
Znałam
to miasto lepiej niż niejeden. Nigdy się nie wyprowadzałam, od
urodzenia mieszkałam w Chicago. A teraz, prując z zawrotną
szybkością przez tak znajome mi ulice czułam się obco. Byłam
jakby inną osobą. Nie byłam już tą beztroską Sashą, szlajającą
się po pijaku z jednej dyskoteki do drugiej. Weszłam teraz na
zupełnie inną drogę życia. Teraz byłam na autostradzie do
piekła. Przynajmniej wszyscy się w tym piekle spotkamy. W niebie
byłabym strasznie osamotniona. Chociaż niezależnie od mojej pracy
i tak pewnie trafiłabym do kotła Belzebuba. W końcu podobno
rasowcy byli wcielonym złem, tworem szatana wypartym przez Boga. A
przynajmniej tak mówili starzy, chciwi księża.
Randy
wyciągnął spod jednego z foteli stary neseser i otworzył go z
charakterystycznym brzęknięciem. AJ i AJ odeszli od walizki, tak,
że mogłam zobaczyć jej zawartość dopiero po kolejnych paru
minutach. Szczerze powiedziawszy, bałam się tam spojrzeć. Tutaj
niczego nie można być pewnym... a już szczególnie zawartości
tajemniczych walizek.
Gdy
spojrzałam w końcu na zawartość, zaświeciły mi się oczy.
Dosłownie. Metaliczny blask odbił się od tafli mych oczu. Neseser
wypełniony był wszelkiego rodzaju bronią. Podręczne pistoletky,
kolty, pistolety laserowe, bomby paraliżujące, prądowe karabiny,
potocznie zwane "hot dogami"... głównie dlatego, że gdy
strzeliłeś taką wypełnioną prądem tabletką w psa, to... hmm...
no właśnie, pies zmieniał się w hot doga. Poczułam, jak na ten
widok przechodzą mnie ciarki. Ta walizka wypełniona była milionem
rodzajów śmierci. Poczułam, że mając to, mamy również wręcz
boską potęgę- to my decydujemy, kto będzie żyć, a kto umrze.
Sama przerażona byłam swoimi myślami... czyżby współpraca z
Finnem już na mnie oddziaływała?
— Trzymaj
— Randy wręczył mi zgrabny, mały pistolet. Chyba berettę,
Dolph by wiedział. Zna się na broni lepiej ode mnie. —
Strzelałaś kiedyś?
— Nie.
Tylko z wiatrówki — przyznałam się z miejsca. Wolałam,
żeby moja grupa była przygotowana na to, co może się wydarzyć,
kiedy każą mi strzelać. Mogę przez przypadek przestrzelić komuś
płuco. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby to niebezpieczeństwo
nie wisiało też nad resztą członków Blockbustera.
— Tym
gorzej dla nich.
Zaśmiałam
się krótko, jednak dopiero, gdy poczułam w dłoni ciężar broni
zrozumiałam, że to już nie przelewki. To strzela. To może zabić.
Ja mogę zabić. A ja myślałam, że jestem niegrzeczną
dziewczynką, bo co rano budziłam się z czarną dziurą w pamięci
obok innego małolata/paszteta/modela z reklam Kleina (niepotrzebne
wykreślić). Ha, wygląda na to, że pomimo ekstremalnych przypadków
zarzygania całej konsoli DJ'a, rozbierania się na barze i innych
alkoholowych skutków, byłam zawsze bardzo grzeczną dziewczynką.
Przełknęłam głośno, co nie umknęło uwadze Randy'ego.
— Nie
bój się. To twoja pierwsza akcja. Będziemy trzymać cię jak
najdalej od strzelania.
Uśmiechnęłam
się do niego w podzięce, choć podświadomie chyba próbowałam tym
gestem dodać sobie otuchy.
— Dzięki —
odparłam i usiadłam z powrotem obok niego. — Skąd się
wzięła ta nazwa? W sensie Blockbuster. Finn wam ją wybrał?
— Zadziwiasz
mnie — zdumił się Randy. — Nikt nie mówi o Demon
Kingu po imieniu. . — Wywinęłam teatralnie oczyma. Co za
ciemnogród. — Nie. King nie wybiera nazw oddziałom. W
gruncie rzeczy mało które zespoły jakoś się nazywają.
— Więc
sami wybraliście tę nazwę? Nie obraź się, ale brzmi trochę
głupio.
— Rak,
wybraliśmy ją. Ale nie chodzi o brzmienie, tylko o znaczenie.
Blockbusterem określa się niskobudżetowy film, którymi mimo
niewysokich nadziei odnosi wielki sukces i przynosi wielkie zyski.
Każdy z nas tu jest takim Blockbusterem. Nikt w nas nie wierzył,
skazywali nas na straty, a my zdziwiliśmy wszystkich, osiągając
więcej, niż podejrzewali. W dodatku kumulujemy Kingowi fortunę.
W
sumie, po tym tłumaczeniu, uznałam, że ta nazwa ma więcej sensu,
niż można by podejrzewać. Nie ma co polemizować, ja również
jestem Blockbusterem i byłam nim jeszcze zanim przestąpiłam próg
Penumbry. Jestem warta więcej, niż ktokolwiek może podejrzewać.
Moi nauczyciele, rodzice, nikt nigdy nie podejrzewał mnie o
osiągnięcie czegokolwiek, nie podejrzewał o ksztynę inteligencji.
No, może z wyjątkiem jednego. Ale kiedyś wszyscy się zdziwią.
— Długo
tu pracujesz? — spytałam po chwili, próbując odwrócić
uwagę od mdłości, które zaczęły mnie dopadać przez szalone
prowadzenie Owensa.
— No,
będzie już z dziesięć lat. To ja stworzyłem Blockbustera. No, ja
i AJ. W sensie AJ-kobietka. Potem doszedł do nas Owens, a jakiś rok
temu AJ. A na końcu ty.
— I
ja już zadbam o to, żeby ta grupa się już nie rozrastała —
prychnęła wrednie AJ, wtykając pistolet za pasek za luźnych
dżinsów. Nie ma co się dziwić. W pasie była tak chuda, że
pewnie nosiła dziecięce rozmiary.
— Zamknij
się AJ — zripostował ją prosto zza kierownicy Kevin.
Zaczęłam zauważać, że Owens wyjątkowo lubił gasić AJ jak
taniego peta, kiedy tylko miał ku temu okazję. Milutko. AJ z
jądrami miał za to wszystko w dupie.
— Ale
ja cię nienawidzę — wysyczała w odpowiedzi AJ.
— Z
wzajemnością.
Zaśmiałam
się cicho. Gdybym zrobiła to głośniej, ta wariatka by mnie
zastrzeliła. Nie ma co, będzie w tej grupie wesoło. Może dziwnie
to zabrzmi, ale ci ludzie, pomimo tych wszystkich wyzwisk, wydawali
się być do siebie nadwyraz przywiązani. Byli jak starzy
przyjaciele, z którymi zjadło się beczkę soli. Myślę, że gdyby
AJ coś się stało, nawet Owens by zapłakał. Ja też miałam
takich przyjaciół, jednak bałam się, że teraz, gdy robię to, co
robię, Sami i Charlotte odwrócą się ode mnie. Choć z drugiej
strony, czy to nie jest właśnie sensem przyjaźni, by mimo wszystko
przy sobie wytrwać?
Samochód
stanął z takim impetem, że mała AJ niemal rozpłaszczyła się na
jednej z szyb kierowcy,
— Zrobiłeś
to specjalnie — warknęła Lee, rozcierając obolały nos.
— No
pewnie — rzucił bez ogródek Owens, a ja dopiero zdałam
sobie sobie sprawę, że oto dotarliśmy na miejsce, a ja nawet nie
wiem, po co tu jesteśmy.
— Co
my tu w ogóle robimy? — spytałam Randy'ego, podczas gdy ten
otwierał drzwi paki.
— Zobaczysz.
Spokojnie, nic się nie bój. To nie będzie nic groźnego —
odpowiedział enigmatycznie.
Wysiedliśmy
z samochodu, uzbrojeni po zęby, co pozwoliło mi nieco zwątpić w
słowa Ortona o "bezpiecznej akcji".Tsa, bezpieczna. Równie
bezpieczna, co pływanie w Mississipi po butelce wódki.
Nie
znałam tej części miasta w jakiej się znajdowaliśmy szczególnie
dobrze. Byłam tu zaledwie parę razy, kiedy jechałam po pijanego w
sztok Dolpha do klubu go-go "Puddin' n'Pie", by zdążyć
przed kolejną chorobą weneryczną. Teraz byliśmy jednak w jakiejś
ślepej uliczce na tyłach lokalu. Stały tu jedynie śmierdzące na
kilometr kosze na śmieci i stare wentylatory. W wąskiej bramie
zaparkowany był pojemny van, teraz na oścież otwarty.
Tylne
drzwi klubu otworzyły się i wyszły zza nich dwie osoby. Wysoki,
muskularny mężczyzna o egzotycznych rysach twarzy i czarnych jak
heban, długich włosach ciągnął za sobą opierającą się,
przestraszoną dziewczynę. Nie miała na sobie nic, oprócz
bielizny, jej ręce były zakneblowane, a oczy mocno przewiązane
jakąś szmatą. W ustach tkwił knebel.
Z
bagażnika vana wysunął się tęgi, ciemnoskóry mężczyzna
o udach szerokich niczym pnie dębu. Gdybym nie wiedziała, że jest
gangsterem, nigdy bym się tego nie domyśliła, patrząc na jego
miłą, poczciwą twarz. Zaraz za nim z tyłu samochodu wyszedł
przeraźliwie chudy mężczyzna, o bujnym owłosieniu porastającym
zarówno głowę, jak i twarz. Pierwsze jednak, co rzucało się w
oczy, to przecudaczna, bogato zdobiona kurtka. Mężczyzna wyraźnie
nie zwrócił na nas uwagi, żywo zapisując coś w swoim notatniku.
— No,
dawaj je tu— rzucił, nie odrywając wzroku od kartek. — Nie
mamy czasu.
— Ej,
Kendrick! — krzyknął w ich stronę Randy i dopiero teraz
wzrok chudzielca spoczął na nas. Cała trójka najwyraźniej
dopiero zdała sobie sprawę z naszej obecności. — Chyba ci
się trochę rewiry pojebały.
— Orton,
kopę lat. Kiedy to my się ostatnio mieliśmy tę wątpliwą
przyjemność widzieć? — spytał w odpowiedzi, już zupełnie
zapominając o swoim notatniku.
— Chyba
wtedy, jak strzeliliśmy w łeb temu twojemu żółtodziobowi, co? —
zabrał głos brunet. Czarny tatuaż okalający całą jego lewą
rękę podkreślał mocno wyrzeźbiony biceps.
— No
to chyba czas wyrównać rachunki. — Styles powoli zaczął
zakładać swoje czarne rękawice.
— Dajmy
sobie spokój z uprzejmościami — westchnął Kendrick. —
Czego chcecie? Balor znów ma ochotę dostać wpierdol?
— Dobrze
wiesz, czego chcemy. Znów przekraczacie granice. "Puddin'
n'Pie" jest nasze. Ten rewir jest nasz.
— Tak?
I co jeszcze? — zaśmiał się murzyn z bagażnika, a zza jego
pleców słychać było zduszone szlochy.
— A
to — zaczął Randy, a jego twarz przybierała niebezpieczny
wyraz. Zaczęłam drżeć, gdy zauważyłam, jak Styles
niezauważalnie dobywa swojego gnata. — Że przy mnie nikt nie
obraża Demon Kinga.
I
się zaczęło. To były ułamki sekund, kiedy dźwięki wystrzałów
wypełniły całą uliczkę. Nie wiedziałam, co się dzieje.
Poprowadzona instynktem samozachowawczym rzuciłam się za kosze na
śmieci, chroniąc się przed kulami. Huk pistoletów rozrywał mi
uszy. Gdy tylko odzyskałam świadomość na tyle, by być w stanie
się rozejrzeć, zauważyłam, jak AJ wraz z Owensem chowają się za
stalowymi drzwiami. AJ siedziała Owensowi na ramionach i z tej
pozycji ostrzeliwała przeciwników z góry. Randy był najbliżej
vana Kendricka, strzelając do niego zza kubłów na śmieci w
czasie, kiedy Styles mierzył do wysokiego bruneta zza naszego
pojazdu.
Czerwona
posoka wystrzeliła na metr w górę, gdy kula z trzaskiem przebiła
korę mózgową pozostawionej na środku uliczki przez Reignsa
dziewczyny. Nikt się tym nie przejął. Kompletnie nikt. Ja za to
cała zdrętwiałam, widząc sączącą się z rozwalonej głowy krew
niewinnej dziewczyny, kontrastującą teraz z brudnym betonem.
Gdy
sytuacja stała się naprawdę opłakana, co znaczy, że Ortonowi
zaczęło brakować kul, a stojący najbliżej niego ciemnoskóry
zaczął rozpoznawać, że jego strzały od jakiegoś czasu to blef,
Randy wyskoczył zza kubłów. Ruszył z rozbiegu w stronę
przeciwnika, jednak nim zdążył do niego dobiec, wykonał potężny
wyskok i sprawiając wrażenie, jakby rozrywał się na milion
kawałków zmienił się w ogromną, niemal dwumetrową, szeroką jak
moje udo żmiję. Zmiennokształtny. Randy, a w sumie żmija, jaką
teraz był, próbowała atakować tęgiego mężczyznę na wszystkie
sposoby, jednak po kilku ukąszeniach, które wyraźnie nie zrobiły
na nim wielkiego wrażenia, pomimo faktu, że jeden kieł Randy'ego
był długości palca, zaczął się męczyć. Wtem przeciwnikowi
udało się schwytać go, niczym lianę zwisającą z drzew w swoje
wielkie, niczym dwa szpadle dłonie i zacząć niebezpiecznie go
ściskać. Orton ciskał się chaotycznie w uścisku czarnoskórego,
lecz niewiele mógł zdziałać.
Wszyscy
wokoło byli tak zajęci broniącymi się niczym lwy Kendrickiem i
Reginsem, że nikt nie zauważył, w jak wielkim niebezpieczeństwie
był Randy.
Westchnęłam
ciężko, po czym przemówiłam w głowie do swojej wewnętrznej
odwagi. Wyskoczyłam zza kosza na śmieci i biegnąć w stronę
pojmanej żmii rozpoczęłam proces transformacji. Moje serce musiało
zwolnić, zczarnieć. Z odmętów swojego umysłów wzięłam
najbardziej bolesne, upokarzające wspomnienia, przekłuwając się w
czystą, płynną nienawiść, jaka miała płynąć w moich żyłach.
Zło, negatywne emocje wręcz rozsadzały mnie. Tak naprawdę
rozsadzało mnie zjawisko samej transformacji. Rozrywały się moje
kości, formując zupełnie inaczej niż dotychczas, a skóra
rozciągała się nienaturalnie.
Już
po chwili stałam przed czarnoskórym w postaci ogromnej,
człekokształtnej wilczycy. Człekokształtnej, bowiem wilkołaki
nie były zwykłymi wilkami. Nie mówiąc już tylko o ogromnej
różnicy wielkości, wilkołaki potrafiły chodzić na dwóch
łapach, a posiadanie kciuka przeciwstawnego pozwalało im na
funkcjonowanie niemal ludzkie.
Z
mojej paszczy sączyła się ślina, a nozdrza poruszały się
niebezpiecznie. Nie czekając na głębszą reakcję afroamerykanina,
rzuciłam się na niego swoimi ostrymi jak brzytwa zębiskami, na
celu mają jego krtań. Delikatne szarpnięcie by wystarczyło, by
wykrwawił się w dziesięć sekund. Czułam, że to już ten moment,
kiedy wewnętrzna wilczyca przejmowała nade mną kontrolę,
wyzbywając ludzkich uczuć.
Murzyn
puścił żmiję, która upadła z głuchym łoskotem na beton,
zmieniając się z powrotem w Randy'ego, z trudnością nabierającego
oddech. Gdy jednak byłam już gotowa na starcie, poczułam, jak ktoś
potężnie uderza we mnie, wbijając mnie w posadzkę. Szarpałam się
i wierzgałam. Parę sekund zajęło mi zrzucenie z siebie wysokiego
bruneta. W tej postaci mogłam być od niego wiele silniejsza.
Mężczyzna
mierzył mnie niedowierzającym spojrzeniem, co wprowadziło mnie w
delikatny stan konsternacji. Przyglądał mi się, jakby skądś mnie
znał
— To
ona! — wrzasnął, a ja nie wiedziałam, kogo mam atakować.
Wszystkie oczy zwrócone były w moją stronę. — Kendrick, to
ona!
Po
tych słowach mężczyzna sam ewoluował w karej maści wilkołaka, o
kłach niemal dwa razy dłuższych niż moje, a źrenicach jeszcze
czerwieńszych, niż krew niedawno postrzelonej dziewczyny. Zbyt
wiele o parę ułamków sekundy zajęło mi ogarnianie wzrokiem jego
rosłem postaci. Czarny wilkołak rzucił się na mnie,
przygważdżając mnie tym razem na amen do posadzki. Szarpałam się
znów, próbując ugryźć przeciwnika, teraz jednak jedynie
bezużytecznie kłapałam zębiskami. Aż poczułam ból w moim
punkcie zero. Ból wbijanych tam zębów. Niemal jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, wbrew własnej woli, po chwili leżałam
przywalona ogromnym cielskiem wilka już jako moja ludzka, chuderlawa
postać.
— Bierz
ją! — usłyszałam gdzieś z tyłu głos Kendricka, i nim się
obejrzałam, będący już w ludzkiej postani ciemnowłosy mężczyzna
zaczął ciągnąć w stronę vana. Nim jednak spostrzegłam, co się
dalej działo, zemdlałam, ogłuszona silnym uderzeniem.
Akcja, akcja, akcja!
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten rozdział, dużo się działo. Sceny walki napisane świetnie, czytało się łatwo i przyjemnie.
Wydaje mi się, że w kolejnym rozdziale będzie się działo jeszcze więcej, więc czekam na niego niecierpliwie.
Pozdrawiam :)
Witaj!
OdpowiedzUsuńReklama bloga zostaje usunięta z zakładki Fantastyka / Science-fiction w związku z przedawnieniem (ostatni post opublikowany ponad rok temu).
Zapraszamy do ponownego zgłoszenia się w odpowiedniej zakładce po spełnieniu wymogów naszego regulaminu.
Pozdrawiamy serdecznie
załoga Katalogowo