niedziela, 30 kwietnia 2017

|3| First blood

 Gdy razem z Randym, AJ i AJ'em wsiedliśmy do zamkniętej paki samochodu dostawczego, Kevin ruszył z kopyta wyraźnie nie szczędząc nogi na pedale gazu.
   Znałam to miasto lepiej niż niejeden. Nigdy się nie wyprowadzałam, od urodzenia mieszkałam w Chicago. A teraz, prując z zawrotną szybkością przez tak znajome mi ulice czułam się obco. Byłam jakby inną osobą. Nie byłam już tą beztroską Sashą, szlajającą się po pijaku z jednej dyskoteki do drugiej. Weszłam teraz na zupełnie inną drogę życia. Teraz byłam na autostradzie do piekła. Przynajmniej wszyscy się w tym piekle spotkamy. W niebie byłabym strasznie osamotniona. Chociaż niezależnie od mojej pracy i tak pewnie trafiłabym do kotła Belzebuba. W końcu podobno rasowcy byli wcielonym złem, tworem szatana wypartym przez Boga. A przynajmniej tak mówili starzy, chciwi księża.
    Randy wyciągnął spod jednego z foteli stary neseser i otworzył go z charakterystycznym brzęknięciem. AJ i AJ odeszli od walizki, tak, że mogłam zobaczyć jej zawartość dopiero po kolejnych paru minutach. Szczerze powiedziawszy, bałam się tam spojrzeć. Tutaj niczego nie można być pewnym... a już szczególnie zawartości tajemniczych walizek. 
    Gdy spojrzałam w końcu na zawartość, zaświeciły mi się oczy. Dosłownie. Metaliczny blask odbił się od tafli mych oczu. Neseser wypełniony był wszelkiego rodzaju bronią. Podręczne pistoletky, kolty, pistolety laserowe, bomby paraliżujące, prądowe karabiny, potocznie zwane "hot dogami"... głównie dlatego, że gdy strzeliłeś taką wypełnioną prądem tabletką w psa, to... hmm... no właśnie, pies zmieniał się w hot doga. Poczułam, jak na ten widok przechodzą mnie ciarki. Ta walizka wypełniona była milionem rodzajów śmierci. Poczułam, że mając to, mamy również wręcz boską potęgę- to my decydujemy, kto będzie żyć, a kto umrze. Sama przerażona byłam swoimi myślami... czyżby współpraca z Finnem już na mnie oddziaływała?
    — Trzymaj —  Randy wręczył mi zgrabny, mały pistolet. Chyba berettę, Dolph by wiedział. Zna się na broni lepiej ode mnie. —  Strzelałaś kiedyś?
   —  Nie. Tylko z wiatrówki —  przyznałam się z miejsca. Wolałam, żeby moja grupa była przygotowana na to, co może się wydarzyć, kiedy każą mi strzelać. Mogę przez przypadek przestrzelić komuś płuco. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby to niebezpieczeństwo nie wisiało też nad resztą członków Blockbustera.
    — Tym gorzej dla nich.
   Zaśmiałam się krótko, jednak dopiero, gdy poczułam w dłoni ciężar broni zrozumiałam, że to już nie przelewki. To strzela. To może zabić. Ja mogę zabić. A ja myślałam, że jestem niegrzeczną dziewczynką, bo co rano budziłam się z czarną dziurą w pamięci obok innego małolata/paszteta/modela z reklam Kleina (niepotrzebne wykreślić). Ha, wygląda na to, że pomimo ekstremalnych przypadków zarzygania całej konsoli DJ'a, rozbierania się na barze i innych alkoholowych skutków, byłam zawsze bardzo grzeczną dziewczynką. Przełknęłam głośno, co nie umknęło uwadze Randy'ego. 
    — Nie bój się. To twoja pierwsza akcja. Będziemy trzymać cię jak najdalej od strzelania.
    Uśmiechnęłam się do niego w podzięce, choć podświadomie chyba próbowałam tym gestem dodać sobie otuchy. 
   — Dzięki — odparłam i usiadłam z powrotem obok niego. — Skąd się wzięła ta nazwa? W sensie Blockbuster. Finn wam ją wybrał?
   — Zadziwiasz mnie — zdumił się Randy. — Nikt nie mówi o Demon Kingu po imieniu. . — Wywinęłam teatralnie oczyma. Co za ciemnogród. — Nie. King nie wybiera nazw oddziałom. W gruncie rzeczy mało które zespoły jakoś się nazywają. 
   — Więc sami wybraliście tę nazwę? Nie obraź się, ale brzmi trochę głupio.
   — Rak, wybraliśmy ją. Ale nie chodzi o brzmienie, tylko o znaczenie. Blockbusterem określa się niskobudżetowy film, którymi mimo niewysokich nadziei odnosi wielki sukces i przynosi wielkie zyski. Każdy z nas tu jest takim Blockbusterem. Nikt w nas nie wierzył, skazywali nas na straty, a my zdziwiliśmy wszystkich, osiągając więcej, niż podejrzewali. W dodatku kumulujemy Kingowi fortunę. 
    W sumie, po tym tłumaczeniu, uznałam, że ta nazwa ma więcej sensu, niż można by podejrzewać. Nie ma co polemizować, ja również jestem Blockbusterem i byłam nim jeszcze zanim przestąpiłam próg Penumbry. Jestem warta więcej, niż ktokolwiek może podejrzewać. Moi nauczyciele, rodzice, nikt nigdy nie podejrzewał mnie o osiągnięcie czegokolwiek, nie podejrzewał o ksztynę inteligencji. No, może z wyjątkiem jednego. Ale kiedyś wszyscy się zdziwią. 
    — Długo tu pracujesz? — spytałam po chwili, próbując odwrócić uwagę od mdłości, które zaczęły mnie dopadać przez szalone prowadzenie Owensa. 
   — No, będzie już z dziesięć lat. To ja stworzyłem Blockbustera. No, ja i AJ. W sensie AJ-kobietka. Potem doszedł do nas Owens, a jakiś rok temu AJ. A na końcu ty. 
    — I ja już zadbam o to, żeby ta grupa się już nie rozrastała — prychnęła wrednie AJ, wtykając pistolet za pasek za luźnych dżinsów. Nie ma co się dziwić. W pasie była tak chuda, że pewnie nosiła dziecięce rozmiary.
    — Zamknij się AJ — zripostował ją prosto zza kierownicy Kevin. Zaczęłam zauważać, że Owens wyjątkowo lubił gasić AJ jak taniego peta, kiedy tylko miał ku temu okazję. Milutko. AJ z jądrami miał za to wszystko w dupie. 
   — Ale ja cię nienawidzę — wysyczała w odpowiedzi AJ.
   — Z wzajemnością.
   Zaśmiałam się cicho. Gdybym zrobiła to głośniej, ta wariatka by mnie zastrzeliła. Nie ma co, będzie w tej grupie wesoło. Może dziwnie to zabrzmi, ale ci ludzie, pomimo tych wszystkich wyzwisk, wydawali się być do siebie nadwyraz przywiązani. Byli jak starzy przyjaciele, z którymi zjadło się beczkę soli. Myślę, że gdyby AJ coś się stało, nawet Owens by zapłakał.  Ja też miałam takich przyjaciół, jednak bałam się, że teraz, gdy robię to, co robię, Sami i Charlotte odwrócą się ode mnie. Choć z drugiej strony, czy to nie jest właśnie sensem przyjaźni, by mimo wszystko przy sobie wytrwać?
    Samochód stanął z takim impetem, że mała AJ niemal rozpłaszczyła się na jednej z szyb kierowcy,
    — Zrobiłeś to specjalnie — warknęła Lee, rozcierając obolały nos.
     — No pewnie — rzucił bez ogródek Owens, a ja dopiero zdałam sobie sobie sprawę, że oto dotarliśmy na miejsce, a ja nawet nie wiem, po co tu jesteśmy.
   — Co my tu w ogóle robimy? — spytałam Randy'ego, podczas gdy ten otwierał drzwi paki.
   — Zobaczysz. Spokojnie, nic się nie bój. To nie będzie nic groźnego — odpowiedział enigmatycznie.
    Wysiedliśmy z samochodu, uzbrojeni po zęby, co pozwoliło mi nieco zwątpić w słowa Ortona o "bezpiecznej akcji".Tsa, bezpieczna. Równie bezpieczna, co pływanie w Mississipi po butelce wódki.
   Nie znałam tej części miasta w jakiej się znajdowaliśmy szczególnie dobrze. Byłam tu zaledwie parę razy, kiedy jechałam po pijanego w sztok Dolpha do klubu go-go "Puddin' n'Pie", by zdążyć przed kolejną chorobą weneryczną. Teraz byliśmy jednak w jakiejś ślepej uliczce na tyłach lokalu. Stały tu jedynie śmierdzące na kilometr kosze na śmieci i stare wentylatory. W wąskiej bramie zaparkowany był pojemny van, teraz na oścież otwarty.
   Tylne drzwi klubu otworzyły się i wyszły zza nich dwie osoby. Wysoki, muskularny mężczyzna o egzotycznych rysach twarzy i czarnych jak heban, długich włosach ciągnął za sobą opierającą się, przestraszoną dziewczynę. Nie miała na sobie nic, oprócz bielizny, jej ręce były zakneblowane, a oczy mocno przewiązane jakąś szmatą. W ustach tkwił knebel.
   Z bagażnika vana  wysunął się tęgi, ciemnoskóry mężczyzna o udach szerokich niczym pnie dębu. Gdybym nie wiedziała, że jest gangsterem, nigdy bym się tego nie domyśliła, patrząc na jego miłą, poczciwą twarz. Zaraz za nim z tyłu samochodu wyszedł przeraźliwie chudy mężczyzna, o bujnym owłosieniu porastającym zarówno głowę, jak i twarz. Pierwsze jednak, co rzucało się w oczy, to przecudaczna, bogato zdobiona kurtka. Mężczyzna wyraźnie nie zwrócił na nas uwagi, żywo zapisując coś w swoim notatniku.
   — No, dawaj je tu— rzucił, nie odrywając wzroku od kartek. — Nie mamy czasu.
  — Ej, Kendrick! — krzyknął w ich stronę Randy i dopiero teraz wzrok chudzielca spoczął na nas. Cała trójka najwyraźniej dopiero zdała sobie sprawę z naszej obecności. — Chyba ci się trochę rewiry pojebały.
    — Orton, kopę lat. Kiedy to my się ostatnio mieliśmy tę wątpliwą przyjemność widzieć? — spytał w odpowiedzi, już zupełnie zapominając o swoim notatniku.
   — Chyba wtedy, jak strzeliliśmy w łeb temu twojemu żółtodziobowi, co? — zabrał głos brunet. Czarny tatuaż okalający całą jego lewą rękę podkreślał mocno wyrzeźbiony biceps.
    — No to chyba czas wyrównać rachunki. — Styles powoli zaczął zakładać swoje czarne rękawice.
   — Dajmy sobie spokój z uprzejmościami — westchnął Kendrick. — Czego chcecie? Balor znów ma ochotę dostać wpierdol?
   — Dobrze wiesz, czego chcemy. Znów przekraczacie granice. "Puddin' n'Pie" jest nasze. Ten rewir jest nasz. 
   — Tak? I co jeszcze? — zaśmiał się murzyn z bagażnika, a zza jego pleców słychać było zduszone szlochy.
   — A to — zaczął Randy, a jego twarz przybierała niebezpieczny wyraz. Zaczęłam drżeć, gdy zauważyłam, jak Styles niezauważalnie dobywa swojego gnata. — Że przy mnie nikt nie obraża Demon Kinga.
    I się zaczęło. To były ułamki sekund, kiedy dźwięki wystrzałów wypełniły całą uliczkę. Nie wiedziałam, co się dzieje. Poprowadzona instynktem samozachowawczym rzuciłam się za kosze na śmieci, chroniąc się przed kulami. Huk pistoletów rozrywał mi uszy. Gdy tylko odzyskałam świadomość na tyle, by być w stanie się rozejrzeć, zauważyłam, jak AJ wraz z Owensem chowają się za stalowymi drzwiami. AJ siedziała Owensowi na ramionach i z tej pozycji ostrzeliwała przeciwników z góry. Randy był najbliżej vana Kendricka, strzelając do niego zza kubłów na śmieci w czasie, kiedy Styles mierzył do wysokiego bruneta zza naszego pojazdu.
   Czerwona posoka wystrzeliła na metr w górę, gdy kula z trzaskiem przebiła korę mózgową pozostawionej na środku uliczki przez Reignsa dziewczyny. Nikt się tym nie przejął. Kompletnie nikt. Ja za to cała zdrętwiałam, widząc sączącą się z rozwalonej głowy krew niewinnej dziewczyny, kontrastującą teraz z brudnym betonem. 
   Gdy sytuacja stała się naprawdę opłakana, co znaczy, że Ortonowi zaczęło brakować kul, a stojący najbliżej niego ciemnoskóry zaczął rozpoznawać, że jego strzały od jakiegoś czasu to blef, Randy wyskoczył zza kubłów. Ruszył z rozbiegu w stronę przeciwnika, jednak nim zdążył do niego dobiec, wykonał potężny wyskok i sprawiając wrażenie, jakby rozrywał się na milion kawałków zmienił się w ogromną, niemal dwumetrową, szeroką jak moje udo żmiję. Zmiennokształtny. Randy, a w sumie żmija, jaką teraz był, próbowała atakować tęgiego mężczyznę na wszystkie sposoby, jednak po kilku ukąszeniach, które wyraźnie nie zrobiły na nim wielkiego wrażenia, pomimo faktu, że jeden kieł Randy'ego był długości palca, zaczął się męczyć. Wtem przeciwnikowi udało się schwytać go, niczym lianę zwisającą z drzew w swoje wielkie, niczym dwa szpadle dłonie i zacząć niebezpiecznie go ściskać. Orton ciskał się chaotycznie w uścisku czarnoskórego, lecz niewiele mógł zdziałać. 
    Wszyscy wokoło byli tak zajęci broniącymi się niczym lwy Kendrickiem i Reginsem, że nikt nie zauważył, w jak wielkim niebezpieczeństwie był Randy. 
   Westchnęłam ciężko, po czym przemówiłam w głowie do swojej wewnętrznej odwagi. Wyskoczyłam zza kosza na śmieci i biegnąć w stronę pojmanej żmii rozpoczęłam proces transformacji. Moje serce musiało zwolnić, zczarnieć. Z odmętów swojego umysłów wzięłam najbardziej bolesne, upokarzające wspomnienia, przekłuwając się w czystą, płynną nienawiść, jaka miała płynąć w moich żyłach. Zło, negatywne emocje wręcz rozsadzały mnie. Tak naprawdę rozsadzało mnie zjawisko samej transformacji. Rozrywały się moje kości, formując zupełnie inaczej niż dotychczas, a skóra rozciągała się nienaturalnie.
   Już po chwili stałam przed czarnoskórym w postaci ogromnej, człekokształtnej wilczycy. Człekokształtnej, bowiem wilkołaki nie były zwykłymi wilkami. Nie mówiąc już tylko o ogromnej różnicy wielkości, wilkołaki potrafiły chodzić na dwóch łapach, a posiadanie kciuka przeciwstawnego pozwalało im na funkcjonowanie niemal ludzkie.
   Z mojej paszczy sączyła się ślina, a nozdrza poruszały się niebezpiecznie. Nie czekając na głębszą reakcję afroamerykanina, rzuciłam się na niego swoimi ostrymi jak brzytwa zębiskami, na celu mają jego krtań. Delikatne szarpnięcie by wystarczyło, by wykrwawił się w dziesięć sekund. Czułam, że to już ten moment, kiedy wewnętrzna wilczyca przejmowała nade mną kontrolę, wyzbywając ludzkich uczuć.
   Murzyn puścił żmiję, która upadła z głuchym łoskotem na beton, zmieniając się z powrotem w Randy'ego, z trudnością nabierającego oddech. Gdy jednak byłam już gotowa na starcie, poczułam, jak ktoś potężnie uderza we mnie, wbijając mnie w posadzkę. Szarpałam się i wierzgałam. Parę sekund zajęło mi zrzucenie z siebie wysokiego bruneta. W tej postaci mogłam być od niego wiele silniejsza.
   Mężczyzna mierzył mnie niedowierzającym spojrzeniem, co wprowadziło mnie w delikatny stan konsternacji. Przyglądał mi się, jakby skądś mnie znał
   — To ona! — wrzasnął, a ja nie wiedziałam, kogo mam atakować. Wszystkie oczy zwrócone były w moją stronę. — Kendrick, to ona!
   Po tych słowach mężczyzna sam ewoluował w karej maści wilkołaka, o kłach niemal dwa razy dłuższych niż moje, a źrenicach jeszcze czerwieńszych, niż krew niedawno postrzelonej dziewczyny. Zbyt wiele o parę ułamków sekundy zajęło mi ogarnianie wzrokiem jego rosłem postaci. Czarny wilkołak rzucił się na mnie, przygważdżając mnie tym razem na amen do posadzki. Szarpałam się znów, próbując ugryźć przeciwnika, teraz jednak jedynie bezużytecznie kłapałam zębiskami. Aż poczułam ból w moim punkcie zero. Ból wbijanych tam zębów. Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wbrew własnej woli, po chwili leżałam przywalona ogromnym cielskiem wilka już jako moja ludzka, chuderlawa postać.
   — Bierz ją! — usłyszałam gdzieś z tyłu głos Kendricka, i nim się obejrzałam, będący już w ludzkiej postani ciemnowłosy mężczyzna zaczął ciągnąć w stronę vana. Nim jednak spostrzegłam, co się dalej działo, zemdlałam, ogłuszona silnym uderzeniem.


piątek, 14 kwietnia 2017

|2| Screw-ups

  — Mówiłem ci, żebyś tego nie robiła — zdenerwował się Dolph, uderzając pięścią we framugę drzwi.

   Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że będzie niezadowolony. Zawsze chciał być niezależny, samodzielny. Szkoda, że to się nijak miało do jego stylu życia. Pił, ćpał, dupczył na prawo i lewo. I jak tu dać mu możliwość wzięcia odpowiedzialności za swoje życie? No właśnie. W dodatku był niepełnoletni i dlatego życie tego gówniarza wciąż spoczywało na moich barkach.

    — Nie zostawię cię tam samego. Nie mamy forsy na leczenie twoich kolejnych chorób wenerycznych i skrobanie twoich dzieci. Będę cię pilnować.

   — NIE MAM DWÓCH LAT! — wrzasnął, a ja usłyszałam jak przez jego głos przebija się wilczy warkot. 

    Goniona istynktem samozachowawczym odstawiłam na bok wypchaną po brzegi ciuchami walizkę i póki jeszcze byłam w stanie z nim walczyć, złapałam Dolpha za koszulę i wpychając na schody do piwnicy i z trzaskiem zamykając żelazne drzwi na cztery spusty. To był ostatni moment. Blada twarz Dolpha zaczęła już czerwienieć. Przez kolejne minuty zza drzwi dochodziły mnie krótkie krzyki bólu brata, które nagle ewoluowały w zwierzęcy ryk.

     Oparłam się wściekła o drzwi. I tak całe życie! Musiałam męczyć się z tym glutem odkąd rodzice uznali, że dwa wilkołaki i wampir w jednym domu to za dużo. A Jason odszedł od nas jak tylko skończyłam osiemnastkę. 

    Za to ja na pewno nie zasługiwałam na medal Siostry Roku. Żeby nie powiedzieć, że poza cotygodniowym sprawdzaniem, czy Dolph wciąż żyje, miałam go w dupie. I dalej tak jest, ale jako lubiąca ostro zakraplane imprezy dwudziestodwulatka miałam do tego pełne prawo.

    — Uspokój się, do kurwy nędzy, bo nigdy stąd nie wyjedziemy! — wrzasnęłam, waląc pięścia w drzwi, słysząc przy tym jak pazury Dolpha drapią w drzwi.

    Wtedy zaskomlał słabo, jak kopnięty w brzuch szczeniak i już po chwili usłyszał jego głos.

    — Otwieraj te drzwi!

    Jak prosił, tak zrobiłam, odwracając tylko wzrok od jego odsłoniętej męskości.

   — Kurwa, Dolph, rozerwałeś kolejne spodnie. Będziesz chodził w worku od ziemniaków, obiecuję — warknęłam, rzucając mu stare spodnie leżące na fotelu.

    Trochę trudno było mi zostawiać ten dom. Stara kamienica była teraz zapuszczona i brudna, bo z Dolphem używaliśmy  tylko paru pokoi na trzecim piętrze. Wciąż to jednak było rodowe dziedzictwo. Nasza rodzina mieszkała tu od pokoleń. Ale nadszedł czas, kiedy trze a było opuścić i to miejsce.

    Ruszyliśmy w kierunku Penumbry- siedziby Demon Kinga. Mimo iż znajdowała dkę w tym samym mieście, pracownicy Balora byli zobowiązani mieszkać w jego posiadłości, jako w jedynym miejscu, w którym można doznać azylu. Nie ma co, pracując u Demon Kinga stawałeś się największym celem chicagowskiej policji, a właśnie Penumbra była tym "świętym" miejscem, gniazdem zepsucia i wszelkich dewiacji, gdzie wymiar sprawiedliwości nie miał odwagi się zapuszczać. Żaden stróż prawa nigdy by tam nie poszedł, bo albo nigdy by nie wrócił, albo wróciłby jako zupełnie inny człowiek. Pusty w środku.

   A ja jechałam właśnie prosto w paszczę tego lwa.

    Penumbra lepiej wyglądała z zewnątrz, niż wewnątrz. Gdy tak się na nią patrzyło, można było odnieść wrażenie, że trafiło się prosto do willi Hefnera. Finn był bardzo zmyślnym człowiekiem. Choć głównymi środkami jego fortuny były interesy mocno kolidujące z prawem, by przed władzami mieć pretekst usprawiedliwiający jego bogactwo klub Penumbra był kompleksowym budynkiem łączącym w sobie w sobie klub fitness i nocną dyskotekę, znajdującą się w katakumbach. Ludzie, którzy przychodzili się tam zabawić nawet nie mieli pojęcia, że jeszcze niżej, pod ich stopami, znajdowała się Sala Samarytanów wypełniona najgorszej maści oprychami. No i tam zazwyczaj na swym tronie zasiadał sam Demon King. Reszta pięter służyła jako piętra mieszkalne dla pracowników Finna. 

    Przez chwilę wahałam się, jednak Dolph wyraźnie nie miał wątpliwości. Zanim się obejrzałam, był już przy drzwiach. 

    Było za późno, by się cofnąć.

    W Sali znów czyć było smród. Ludzie wypchani narkotykami po same uszy wciąż tańczyli jak w amoku. Teraz przynajmniej nikt się na widoku nie gził.

    Balor jak zwykle siedział w całym swym majestacie na tronie, a jego ciało przykrywały malunki. Na mój widok uśmiechnął się chytrze.

    — Sasha, jakże miło cię widzieć. — Jego wzrok przenikał mnie na wskroś. — Już myślałem, że się rozmyślisz.

    — Ja się nie rozmyślam. — Złapałam mocniej za rączkę walizki, czując na sobie jego głodne spojrzenie. 

    — Doskonale. AJ, zaprowadź Sashę i jej brata do ich pokoi. Za kilka godzin ktoś po ciebie przyjdzie i zaprowadzi cię do twojej roboty.

   AJ prychnęła z wyższością. Po wczorajszej rozmowie na pewno nie stała się moją fanką. Czego mogłam się przekonać, gdy fuknęła na mnie, przechodząc obok. Głupia ździra, jeszcze jej pokażę. Ku mojemu nieszczęściu wpadła chyba wpadła chyba Dolphowi w oko, bo cała drogę do pokoju wyraźnie lustrował jej dupę. 

    — Proszę — powiedziała AJ, otwierając drzwi, ale w jej głosie było tyle jadu, że myślałam, iż za chwilę padnę trupem. — Dostałaś jeden z najlepszych pokoi. Nie wiem, co King w tobie widzi, ale mam na ciebie oko. Jeden fałszywy ruch, a wyrwę ci krtań.

    Po tych słowach zamknęła drzwi z trzaskiem, zostawiając mnie w moim pokoju.

    Musiałam przyznać, że Balor ma gest. Zaczął proces "kupowania mnie" szybciej, niż się spodziewałam. Mój  pokój był naprawdę ogromny. I dość nietypowy. No, przynajmniej ja pierwszy raz widzę okrągły pokój. Na samym środku znajdowało się łóżko, wielkości całej mojej dawnej łazienki. Z boku znajdowały się skórzana kanapa i fotele, a przed nimi, nad kominkiem wisiała plazma. Parę metrów dalej, pod ścianą stała mała lodówka. Zauważyłam jeszcze dwa drzwi do innych pokoi, którymi okazały się łazienka z jacuzzi i duża, wypchana po brzegi garderoba. Zadziwiające było to, że wszystkie ciuchy  były idealnie w moim rozmiarze. Finn miał rozmach. Szkoda tylko, że wszystkie te szmaty nadawały się dla pań spod latarni.

    Westchnęłam i właśnie miałam zamiar paść na łóżko, kiedy na jednej z etażerek zauważyłam dwa spore pudła. Na wierzchu jednego z nich leżał mały liścik. Podejrzewając, kto go wypisał, niechętnie odczytałam koślawe litery.

    " Podejrzewam, że pokój przypadł ci do gustu. Postarałem się, Sash. I byłby mi niezmiernie miło, jakbyś ubrała się w to, co dla ciebie wybrałem. Czekaj, wróć. To nie prośba. Wbijaj w to tę swoją tłustą dupę, zanim ja wbiję się w ciebie. 
                                             ~ Twój KRÓL."

    — Kutas — warknęłam przez zęby i zaczęłam eksplorować wnętrze pudeł. 

     W jednym z nich znajdowały się długie, sięgające aż za kolana kozaki. Były tak wysokie, że aż zaczęłam sobie przypominać numer do mojego dentysty. 

     Zawartość drugiego składała się jednak z ubrań równie obleśnych, co buty. Białe, obcisłe rurki nie byłyby takie złe, gdyby nie bluzka, jaką Finn sobie do nich zażyczył. O ile to można w ogóle nazwać bluzką. To już bardziej wyglądało na imitujący krótki top, skórzany, nabijany ćwiekami stanik. 

    Wybornie, Balor. Będę wyglądać jak ekskluzywna dziwka. Tego mi było trzeba. Dolph pęknie ze śmiechu na mój widok. 

    Akurat kiedy udało mi się definitywnie odciąć sobie dopływ krwi do łydek, (czytaj: założyłam te cholerne kozaki) ktoś zapukał do drzwi mojego apartamentu.

    Zrezygnowana otworzyłam drzwi, spodziewając się znów zobaczyć AJ. Jednak myliłam się. Tuż przede mną stał ten łysy facet, który wczoraj pukał się na stole bilardowym. Na szczęście, teraz miał na sobie opinającą w barkach koszulę i w pełni zapięte dżinsy.

    — Siema — rzucił, wychylając się nieco ponad mną, uważnie lustrując mój nowy pokój. Nie sprawiło mu to trudności, bo miał prawie dwa metry. — King mnie po ciebie wysłał. Masz poznać swoją grupę. 

    — Okej... — odparłam, nieco skołowana towarzystwem tej męskiej dziwki.

    — Tak w ogóle to jestem Randy — rzucił krótko.

    — Sasha.

    — Wiem, Demon King jest na ciebie napalony jak Owens na smalec — odparł nieco rozbawiony.

    — Kto?

    — Zobaczysz — powiedział enigmatycznie, po czym ruszył w głąb korytarza, a ja za nim.

    Randy idąc przez opływający w bogactwa budynek, opowiadał mi o wielu kwestiach. Chociażby dowiedziałam się, że laska, którą wczoraj tak dziarsko posuwał, nazywa się Kelly i dla niej takie zachowanie nie było niczym nowym. Mówił też, że jest jednym z najbardziej zaufanych ludzi Balora, i nie wiedzieć czemu, Demon King przydzielił mnie właśnie do grupy najlepszych i najbliższych jemu ludzi.

     Gdy w końcu dotarliśmy do jednego z przedsionków Sali Samarytanów, wszyscy siedzieli już na kanapach. Gdy tylko pojawiłam się w polu widzenia, rzucili mi nieprzyjemne spojrzenia.

    Ku mojemu wewnętrznemu cierpieniu, jedyną siedzącą tam kobietą była ta bała bździungwa AJ. Siedziała z drinkiem w ręku pomiędzy dwoma facetami. Jeden z nich był niski, ale umięśniony, o ciemnych włosach i zaroście okalającym przystojną twarz. Ubrany był w sportowe spodnie i kamizelkę nałożoną na nagi tors. Z drugiej strony siedział gruby mężczyzna o gęstszym zaroście i zadartym nosie. Wyglądał na wyjątkowo znudzonego ignoranta, tak bawiąc się swoją spluwą.

    — No, ludzie, to jest Sasha — przedstawił mnie Randy. Na nich nie zrobiło to jednak wielkiego wrażenia. — Sasha, to jest Kevin Owens, AJ i AJ.

    No tak, Kevin Owens. Już wszystko rozumiem. 

    — AJ i AJ? — spytałam, spoglądając na brunetkę i faceta w kamizelce. — Zajebiście przemyślane.

   — Masz jakiś problem?! — rzuciła ostro kobieta, a AJ wywinął tylko teatralnie oczami. 


    — Nie zaczynaj znów — jęknął przeciągle.

    — Jest bezczelna!

    — A ty zazdrosna o Demona — dodał gruby, a w oczach AJ zapłonęła czysta wściekłość. Scena była tak groteskowa, że cudem powstrzymałam się od śmiechu.

    — Ty skurwielu.

    AJ rzuciła się ze swoimi małymi pazurami na Owensa, który za wszelką cenę starał się opędzić od dziewczyny i przy okazji jej nie zabić. Ich bójkę przerwał donośny dźwięk wystrzału. Randy stał przed nimi z dymiącą spluwą wycelowaną w sufit.

   — STOP, KURWA! —wrzasnął, nie, ryknął niczym lew, po czym odwrócił się do mnie. — No to witaj w dywizjonie Blockbuster. A teraz zbieraj się. Mamy robotę na mieście.

sobota, 1 kwietnia 2017

|1| The Demon King

 Co ja tu robię? Nie powinno mnie tu być. Obiecałam sobie odciąć się od takiego towarzystwa. Ale nic nie mogę teraz zrobić. Dolph jest ważniejszy, niż moje głupie przysięgi.
   A jednak czułam się niepewnie, stojąc teraz tuż przed NIM w jego Sali  Samarytanów. Cóż za śmieszna nazwa, zważając na to, co tak naprawdę się tu wyprawiało. Ściany pokryte były miękkim, bordowym obiciem. Pokój był niski - nie miał więcej, niż dwóch metrow, jednak przez jego dużą powierzchnię wydawał się niższy. Sufit pomalowany na czarno i lśniący, ciemny parkiet nadawały wrażenie wiecznego mroku. Nie było tu okien. Były tylko małe, neonowe lampy. 
   Wszędzie wokoło pełno było ludzi, a każdy jeden wyglądał jak jeszcze większy typ spod ciemnej gwiazdy. Dziewczyny obcięte na łyso z ekstrawaganckim makijażem, inne niemal w całości rozebrane, wijące się po stołach ku uciesze mężczyzn. A no właśnie, mężczyźni. Z milionami kolczyków na twarzach, o oczach tak dzikich, że aż przechodziły mnie ciarki. Wszędzie unosił się dym, nie tylko papierosowy. Ludzie tańczyli w amoku w rytm dźwięków techno wydobywających się z głośników.
   Zdawało mi się, że nikt oprócz NIEGO mnie nie widział. Tak naprawdę zapewne jego doradcy przeszywali mnie wścibskimi spojrzeniami, śledząc każdy mój ruch.
   — No, prędzej bym się tu spodziewał archanioła, niż ciebie. — Dobiegł mnie jego zimny głos, paraliżując mięśnie. — Co cię sprowadza w me skromne progi?
   — Dobrze wiesz, co mnie sprowadza. Nie zostawię Dolpha samego w tym kurwidołku — rzuciłam przez zaciśnięte zęby.
   Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś. Bałam się go. Miał w sobie taki dziwny magnetyzm. Taki, który mówił od razu, że za tym człowiekiem idą kłopoty. Jego oczy były czarne, niczym dwie dziury.  Demon King naprawdę wyglądał niczym wyciągnięty z odmętów piekieł szatan.  Ale przy tym był też pociągający, jak nikt inny wokoło. Twarz ukryta pod
malunkiem skrywała sekret, nikt nie był wstanie rozpoznać jej rysów. Drzemała w niej jednak pierwotna męskość. Jego muskularne ciało pokryte było jedynie majtkami i materiałowymi okryciami na ręce również było pokryte farbą, przedstawiającą iście piekielny kunszt Kinga. Wyglądał jak wcielone zło, które chciałam dogłębnie poznać, choć będę to z siebie wypierać, póki starczy mi tchu.
   — Kurwidołek? Kogo nazywasz kurwą, suko? — zza tronu swojego mistrza wyszła mała, chudziutka brunetka o zadziornym spojrzeniu.
   — Ciebie — zripostowała krótko, rzucając ukradkowe spojrzenie na uprawiająca seks na stole bilardowym parę.
   — Ja ci, kurwa, dam. — Dziewczyna przestąpiła kilka kroków do przodu, jednak wystarczyło, by Demon King delikatnie dotknął jej nadgarstka wierzchem swojej dłoni, by natychmiastowo stanęła. 
   — AJ, uspokój się. Sasha jest naszym gościem — wysyczał Balor z zaciśniętymi wargami, co miało dać do zrozumienia, jak bardzo jest niezadowolony z jej wybryku.
   Dziewczyna przełknęła głośnio ślinę, nie mając odwagi nawet spojrzeć w kierunku mentora. Bezgłośnie cofnęła się za jego fotel. To przerażenie, jakie wywoływał w ludziach było na przemian niepokojące i śmieszne. Czy byłam tu jedyną osobą, która nie żywiła ani grama respektu do tej ludzkiej... pfu... wampirzej glisty?
   — No, nie wiem, Sasha, czy mam ochotę przyjąć cię na takich warunkach — powiedział, jakby od niechcenia.
   — Litości, Finn. Pragniesz mnie. Od trzech lat nieustannie zasypujesz mnie propozycjami pracy u ciebie — odpowiedziała, krzyżując ręce na piersiach. Miałam już naprawdę dość jego bucostwa. Choć i tak cecha była w nim niebezpiecznie seksowna.
   — Nikt nie mówi do mnie Finn. Już nie.
   Przez chwilę byłam pewna, że dostrzegłam w oczach Finna coś jakby namiastkę bólu. Najpierw myślałam, że może naszły go jakieś bolesne wspomnienia, ale szybko odpuściłam sobie tę teorię. Nie sądzę, by przejmował się takimi rzeczami, przecież nie miał uczuć.
   — Nie zamierzam mówić do ciebie "Królu".
   Finn wstał gwałtownie, powoli sunąc do mnie tym swoim dziwnym krokiem.
   — Właśnie o tym mówię, Sasha — obrócił się. Stał teraz tuż za mną, szepcząc mi do ucha. — Moje królestwo jest żywe. Tu wszystko musi działać idealnie. Wszyscy muszą mnie słuchać, czuć strach przed moim gniewem. Ty... nie boisz się śmierci. Nie boisz się MNIE. Chyba nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko przez głupie pragnienia mojego ciała.
     Jego lodowata ręka zaczęła powoli przesuwać się po moim udzie. Słyszałam, jak głęboko wdycha zapach moich włosów. Gdybym mu na to pozwoliła, zdarłby ze mnie ubranie i wciął mnie tu i teraz, tak, jak zawsze tego chciał. 
   Wiedziałam, że oto nadeszła ta straszna chwila, kiedy muszę odrzucić wszelkie swoje granice moralne. Odwróciłam na chwilę spojrzenie na stół bilardowy. Szczupła, piękna blondynka z wyraźnie zerowym szacunkiem do siebie miała wielką frajdę z ujeżdżania leżącego pod nią łysego mięśniaka.  Ludzie wokoło cieszyli się na ten widok jak głupi, polewając parę obficie alkoholem z baru. Patologia. Tu już nie ma reguł moralnych. 
   Wzięłam głęboki oddech, odwracając się na pięcie ku Balorowi. Był tak blisko, że nasze twarz niemal się stykały. Z uwagi na mój niski wzrost jego warki prawie muskały mój nos.
    — Widzisz, Finn — zaczęłam, po czym zrobiłam coś, co robiłam już nie raz, jednak ta interakcja wobec NIEGO przyprawiała mnie o mdłości. Złapałam go za kroczę, przez cienki materiał majtek wyczuwając jego członka. — To pragnienie ciała może być o wiele silniejsze,  niż ci się wydaje. — Macałam Finna po jajach. gorzej już nie będzie. Aczkolwiek, musiałam przyznać, że należał raczej do szczodrze obdarzonych przez Boga. — A ja, no, wiesz... Tyle wspólnego czasu razem... a nóż, widelec kiedyś uda ci się je spełnić? Łowca upoluje swoją najbardziej nieuchwytną zdobycz. 
    Finn wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Rozpalałam go do czerwoności. I w sumie było to idiotyczne, bo mógł mieć każdą. Prawie. Byłam dla niego kawałkiem ciała, który musi zdobyć.
   — Uhh... Sasha, ty wiesz, jak człowieka namówić.
   Gwałtownie puściłam jego klejnoty i uśmiechnęłam się wrednie. Dopiero gdy zobaczyłam wyraz twarzy Finna, zrozumiałam, że to ja wpadłam w pułapkę. Przyjąłby mnie i tak, jednak to , co zyskał, to zyskał. Demon King przechytrzył mnie pierwszy raz. I ostatni.